Dwóch strażaków straciło życie podczas gaszenia pożaru mieszkania w Jelczu-Laskowicach.

Zginęli, bo ratowali innych



Szok i przygnębienie w Jelczu-Laskowicach po śmiertci dwóch strażaków. 33-letni Marek Szceśniak i 30-letni Mariusz Pasztetnik zginęli najprawdopodobniej wskutek zaczadzenia po tym, jak sprawdzali, czy w płonącym mieszkaniu nie został ktoś z lokatorów. Przyczyny śmierci strażaków, którzy osierocili rodziny, oraz wybuchu pożaru badają policja i prokuratura.

  Pożar w czteropiętrowym bloku przy ul. Tańskiego 11 w Jelczu-Laskowicach wybuchł w czwartek wieczorem. Paliło się mieszkanie na ostatnim piętrze. Według nieoficjalnych informacji ogień mogła wywołać świeczka ze stroika. Jednostka ratowniczo-gaśnicza w Jelczu-Laskowicach została powiadomiona o pożarze o godz. 21.48. Minutę później siedmiu strażaków w dwóch wozach już jechało do akcji. Po przybyciu na ul. Tańskiego strażacy wyposażeni w aparaty tlenowe zaczęli gasić ogień i ewakuować mieszkańców.

Działali według procedur
  - Było dużo dymu. Nie wiem, co się stało u sąsiadów, bo odrazu wybiegliśmy na dwór - opowiada mieszkanka ul. Tańskiego 11. Strażący wyprowadzili z płonącego mieszkania mężczyznę. Potem Marek Szcześniak i Mariusz Pasztetnik wrócili do palącego się mieszkania, ponieważ było podejrzenie, że ktoś w nim jeszcze został. - Podczas pożaru ludzie zachowują się irracjonalnie, niektórzy wchodzą pod łóżko, inni chowają się do szaf. Obowiązkiem strażaka biorącego udział w akcji jest sprawdzenie takich miejsc - tłumaczy Piotr Buk, zastępca Komendanta Głównego PSP. W ogarniętym płomieniami mieszkaniu sufit był wyłożony styropianowymi kasetonami, które pod wpływem gorąca topiły się i wydzielały trujące opary.

Reanimacja nie pomogła
  O tym, że dwóm strażakom coś się stało, koledzy dowiedzieli się dzięki sygnalizatorom bezruchu. - Każdy strażak ma takie urządzenie, które wydaje przenikliwy dźwięk, gdy człowiek przestaje się ruszać. Sygnalizatory tych ludzi zadziałały - mówi Piotr Buk. Gdy koledzy wynosili z budynku Marka Szcześniaka i Mariusza Pasztetnika, obaj mężczyźni jeszcze żyli. - Ich aparaty powietrzne i maski były sprawne technicznie i miały wszystkie atesty - twierdzi Buk. Natychmiast obaj byli reanimowani przez obecne na miejscu pogotowie. Niestety, nie udało się ich uratować. - Jestem całą noc na nogach i padam ze zmęczenia. Zginęło moich dwóch ludzi i teraz policjanci sprawdzają wyposażenie wozu, który brał udział w akcji. Ja nie mogę powiedzieć, co tam się stało, bo gdy przyjechałem na miejsce pożaru, kolegów już reanimowali lekarze - powiedział nam wyraźnie przygnębiony Wiesław Kawalko, zastępca dowódcy komendy powiatowej straży pożarnej w Oławie, który wczoraj pomagał prowadzącym dochodzenie.

Remiza w żałobie
  W remizie w Jelczu-Laskowicach pracuje na co dzień 25 ludzi. Wczoraj było tam bardzo cicho. - Idź do domu, prześpij się - zastępca komendanta kładzie rękę na ramieniu siedzącego ze spuszczoną głową strażaka. - Dziękujemy, stramy się trzymać - Jarosław Janik, oficer dyżurny, łamiącym się głosem podziękował za kolejne tego dnia słowa wsparcia od strażaków w Brzegu. - Dla nas to jest tak, jakby umarł brat. Wszyscy przeżywamy śmierć Marka i Mariusza. Obydwu przyjmowałem do służby - w głosie Jerzego Lobowskiego, dowódcy komendy powiatowej PSP w Oławie, słychać wzruszenie. Marek Szcześniak pracował w straży od 1990 r., zostawił żonę i dwójkę dzieci. Mariusz Pasztetnik, na służbę przyszedł w 1994 r. - Świetnie grał w piłkę. Zresztą obaj byli dobrymi sportowcami - wspomina Łonowski. - Mariusz osierocił malutkie dziecko - dodaje przygnębiony.

Pomożemy wdowom
  - Rodzinom strażaków, którzy zginęli, zostaną wypłacone wszelkie świadczenia, które przysługują w takich przypadkach. Jesteśmy w stałym kontakcie z ministerstwem i spróbujemy również z tej strony uzyskać pomoc - deklarował wczoraj Piotr Buk, zastępca komendanta głownego PSP. Do Jelcza przyjechał z Katowic psycholog pomagający rodzinom ofiar. Specjalista zajął się też strażakami ze zmiany, która gasiła feralny pożar. - Nie wiem jeszcze, jak pomożemy ale nie zapomnimy o rodzinach kolegów - dodaje Jerzy Łobowski. Pomoc dla rodzin obiecała także gmina. - W miarę możliwości wesprzemy wdowy, zwłaszcza że zostały same z małymi dziećmi - mówi Bogdan Szczęśniak, burmistrz Jelcza-Laskowic. Gmina zapewniła także hotel i posiłki mieszkańcom domu, w którym wybuchł pożar. Lokatorzy bramy nr 11 nie mogli jeszcze wczoraj do południa wejść do mieszkań, gdyż policja i strażacy zabezpieczali ślady po pożarze. Potem ekipy techniczne spółdzielni mieszkaniowej sprawdzały szczelność instalacji gazowej w budynku.

Pół godziny oddychania

Każdy aparat tlenowy używany przez strażaka musi mieć atest i być kontrolowany. Standardowa butla, do której podłączona jest maska, zawiera 6 litrów sprężonego powietrza, które wystarcza na 30-50 minut oddychania. Policja sprawdzała wczorajk, czy sprzęt używany w akcji w Jelczu-Laskowicach był sprawny.

W całej Polsce w ubiegłym roku w czasie akcji ratowniczych zginęło dwóch strażaków, a 600 zostało rannych. Na Dolnym Śląsku po raz ostatni strażak w czasie akcji zginął ponad siedem lat temu.
Lokator w szpitalu
  W pożarze został ranny główny lokator mieszkania na IV piętrze. - Mężczyzna trafił do nas z oparzeniami lewej ręki, twarzy i czoła. Jego życiu nic nie zagraża i po kilku dniach powinien wyjść ze szpitala - mówi dr Maciej Wojtanowski, ordynator oddziału szpitala w Oławie. Oprócz lokatorów z mieszkania na IV piętrze, które doszczętnie spłonęło, szkody ponieśli mieszkańcy wszystkich kondygnacji znajdujących się pod spodem. - Lokale zalała woda użyta do gaszenia pożaru. Budynek był jednak ubezpieczony, więc nie powinno być kłopotów ze zwrotem kosztów remontu - stwierdził prezes spółdzielni mieszkaniowej.



"Słowo Polskie" 04-05.01.2003