Zdusili ogieńTrzy osoby nie żyją. Straty wynoszą kilkanaście milionów złotych. Ale udało się uratować Rafinerię Gdańską, choć wielka katastrofa była blisko. ![]() Nie ma jeszcze oficjalnych informacji o przyczynach sobotniego wypadku, którym przez kilkanaście godzin żyła cała Polska. Wiadomo, że ok. 14:50 trzech pracowników firmy BMS weszło na zbiornik, aby (na zlecenie firmy Vitol, która kupowała paliwo w rafinerii) pobrać próbki paliwa i zbadać ich jakość. To rutynowa czynność. Przez otwór w dachu mieli spuścić na bawełnianej lince koszyk z brązu lub mosiądzu. W środku była butelka zdalnie otwierana na odpowiedniej głębokości.
Komisja, którą powołał prezes rafinerii, zbada, czy zbiornik był szczelny albo czy nie był nadmiernie wypełniony - to dodatkowo zwiększa niebezpieczeństwo powstania wybuchowych oparów. - Wszystko wskazuje na to, że byliśmy w zgodzi z normami i przepisami - mówił jednak wczoraj Paweł Olechnowicz, prezes Rafinerii Gdańskiej. Pierwsza przyjechała zakładowa straż pożarna rafinerii, potem pojawiły się jednostki z Gdańska, Sopotu i Gdyni. Wezwano posiłki z innych województw - groziło, że ogień przeniesie się na następne zbiorniki. Strażacy zajęli się ich chłodzeniem. Przez 11 godzin nie podejmowali nawet prób gaszenia ognia. - Musimy skoncentrować siły - mówił "Gazecie" kilkadziesiąt minut po eksplozji rzecznik KW PSP Piotr Prożyński. Z płonącego zbiornika tylko wypompowywano benzynę. Powstał sztab kryzysowy. Ewakuowano kilkadziesiąt rodzin z okolic rafinerii. Tymczasem w Gdańsku odczuwało się panikę. Wszyscy widzieli dym i ogień, nikt nie wiedział, czy katastrofa nie grozi miastu. Jak twierdzą strażacy, gaszenie zbiorników z benzyną to najtrudniejsze z zadań. Zbiorniki należy pokryć w krótkim czasie kilkumetrową warstwą specjalnej piany gaśniczej. Potrzeba dużej ilości sprzętu. Tuż przed decydującą walką z ogniem w strefie zero było już 50 wozów bojowych, kilkadziesiąt działek i agregatów. Niektóre aż z łodzi czy Koszalina. Pomoc przysłał też płocki PKN Orlen. Atak kilkakrotnie przekładano: z 21, na 23, potem jeszcze raz. Cały czas wypompowywano benzynę, ale temperatura rosła. - Dłużej czekać nie możemy - powiedział nam o 1 w nocy z soboty na niedzielę nadbryg. Ryszard Grosset, zastępca komendanta głównego straży pożarnej. - Temperatura benzyny osiągnęła stopień krytyczny. Grosset korzystał z pomiarów prowadzonych za pomocą kamery termowizyjnej. Wokół zbiornika było mniej niż 30 stopni, ale u góry, tuż przy krawędzi, aż 155 stopni. W płomieniach - ponad 1000 stopni. Słychać było głośne trzaski blach wewnętrznej konstrukcji zbiornika. O 01:07 największe działka zaczęły wyrzucać pianę, na ogień leciało 40 ton substancji gaśniczej na minutę. To był decydujący moment. Czarny scenariusz przewidywał eksplozję w momencie mieszania się benzyny z środkiem gaśniczym. Płonące paliwo mogło zagrozić pobliskim zbiornikom. Doszłoby do prawdziwej tragedii, mogły zginąć setki ratowników. Szczęśliwie języki ognia cofnęły się przed pianą do wnętrza. Stało się już jasne, że akcja się powiedzie. W końcu zniknęła nawet lekko świecąca łuna. Celem strażaków było już tylko ostudzenie benzyny do 20 stopni, aby nie nastąpił samozapłon. Wczoraj strażacy obchodzili dzień świętego Floriana - swojego patrona. ![]() ![]()
"Gazeta Wyborcza" (Marek Sterlingow, Sławomir Sowula, Piotr Piotrowski) 05-05-2003                
|