Strażacy rocznie podejmują kilkaset nietypowych interwencji

Krowa w studni



W lany poniedziałek podczas porannych ćwiczeń i przekazywania zmiany strażacy ten jeden raz w roku leją wodę nie na ogień, lecz na siebie nawzajem. Przy "świątecznym jajeczku" chętnie wspominają też strażackie chrzciny oraz nietypowe działania, zwłaszcza, jeśli zakończyły się powodzeniem.

  Zwyczajowo każdy strażak nowo przyjęt do służby przechodzi chrzest "z ognia i wody". Wybiera sobie ojca chrzestnego i proponuje imię, jakie otrzyma podczas uroczystości.
- Podczas ceremoniału nowy strażak musi całkowicie zanużyć się w wodzie znajdującej się w rozstawionym zbiorniku strażackim - opowiada starszy kapitan Jan Rabiczko, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku. - To jest chrzest "z wody". Chrzest "z ognia" następuje podczas pierwszej akcji gaśniczej, w której bierze udział. Po ugaszeniu pożaru koledzy "gaszą" jego....
Jeśli chodzi o nietypowe akcje, Rabiczko przyznaje, wiele dowiedzieli się o zachowaniu zwierząt, poznał też specjalistów z najróżniejszych dziedzn - złotników, ornitologów, weterynarzy, pszczelarzy. Dowiedział się, że wystraszony, zwstresowany kot potrafi warczeć i gryźć równie zaciekle jak pies, a koń, który traci grunt pod nogami zamienia się w nieruchomy posąg.

Kot pilnował kota
  14 marca wieczorem na ulicy Wańkowicza w Białymstoku kot perski wpadł do studni o głębokości dziesięciu metrów. Miauczał przeraźliwie całą noc. Zainteresowała się nim jedna z mieszkanek pobliskiego bloku, której kot usiadł na cembrowinie studni i nie chciał od niej odejść. Kobieta zadzwoniła do syna, który zjawił się przy studni ze sznurkiem i wiadrem.
W ubiegłym roku podalscy strażacy wykonywali kilkaset nietypowych działań, niezwiązanych z ich ustawowymi obowiązkami.
Uwolnili 38 zwierząt - m.in. 20 kotów, 4 konie, 2 krowy, 127 razy wypompowywali wodę z piwnic i studni, 56 razy byli wzywani do zdejmowania różnego rodzaju reklam i transparentów zamocowanych na blokach lub przeciągniętych nad ulicami, które porywisty wiatr oderwał częściowo - zagrażały bezpieczeństwu przechodniom i kierowcom.
104 razy strażacy pomagali Podlasianom otworzyć zatrzaśnięte drzwi. Niktórzy zgubili klucze, inni wyszli na chwilę z domu - np. wyrzucić śmieci - zatrzaskując za sobą drzwi i nie zabierając kluczy. Zdarzyło się, że matka niechcący zatrzasnęła w domu dwuletnie dziecko.
Strażacy wchodzą do domu po drabinie z wozu strażackiego. Pewna białostoczanka potrzebowała pomocy strażaków, gdyż zatrzasnęła się w ubikacji, a drzwi do mieszkania były zamknięte od wewnątrz. Jej wołanie o pomoc usłyszała sąsiadka.
92 razy strażacy poszukiwali w rzekacj i jeziorach topielców, ściągali z drzew zwłoki wisielców.
60 razy strażacy gasili sadzę w kominach. 108 razy funkcjonariusze zaś byli wzywani do pożaru, okazywało się zaś, że przyczyną dymu był garnek z potrawą pozostawiony przez właścicieli mieszkania na ogniu.
Sądził, że gdy spuści wiadro do studni, kot wskoczy do środka i pozwoli wyciągnąć się na powierzchnię. Niestety, zwierzę nie weszło do wiadra i miauczało dalej. Mężczyzna zadzwonił wieć do straży pożarnej.
- No bo do kogo innego miałem zadzwonić? - powiedział.
Strażak zszedł po drabinie na dno studni i wydostał z niej kota. Uwolnione zwierzę pędem pobiegło do domu. Nie zawsze takie przypadki kończą się szczęśliwie. Bardzo często na dnie studni zalegają trujące gazy wydobywające się z głębi ziemii. Zwierzęta, które wpadną do studni, giną. Strażacy przestrzegają przed wyciąganiem ich na własną rękę. Trzeba mieć odpowiedni sprzęt - maski, butle z tlenem, bez niego można się zatruć.
Inny kot był sprawcą zamieszania w Szkole Podstawowej przy ul. Pogodnej w Białymstoku. 20 czerwca ubiegłego roku w trakcie lekcji wuefu wbiegł na salę gimnastyczną. Przestraszył się dzieci biegających po boisku i wdrapał się po drabinkach na okno pod sufitem. Tam zaklinował się pomiędzy oknem i kratą zabezpieczającą szyby. Głośno miauczał, więc dzieci postanowiły go wypłoszyć rzuczając w kraty piłką. Zwierzę wpadło w panikę, nie mogło się wydostać z pułapki. Dyrektor wezwał na pomoc straż pożarną.
Strażak wszedł na górę i wypchnął kota zza kraty. Ten, oszalały, zaczął biegać i skakać. Nie chciał wyjść z sali gimnastycznej. Zachowywał się bardzo dziwnie, zaczęto podejrzewać, że jest chory na wściekliznę.
- Tym bardziej trzeba było go złapać - mówi Rabiczko. - Strażacy biegali za nim w hełmach z opuszczonymi przyłbicami i w rękawicach. Wreszcie udało się na niego narzucić koc. Kot był taki rozjuszony, że przez koc i rękawice wbił się zębami w palec strażaka. Dostał szczękościsku i funkcjonariusz nie mógł wydostać ręki z jego pyska.
Pomoc weterynaryjna okazała się konieczna. Po wyciągnięciu z kociego pyska palca strażaka, umieszczono zwierzę na obserwacji. Lekarz stwierdził, że jest zdrowe, a jego zachowanie było wynikiem stresu.   Nie tylko koty wpadają w tarapaty. W lipcu ubiegłego roku na jednej z posesji przy ul. Kawaleryjskiej pies zaplątał się tak mocno w łańcuch, którym był przywiązany do budy, że udusiłby się, gdyby w porę strażacy go nie uwolnili. Z kolei ze studni w Turzyni Kościelnej strażacy wyciągneli ciężarną, ośmioletnią sukę owczarka niemieckiego. Kolejnego psa wyciągnęli ze studni w Łapach.
- Niestety, wielu gospodarzy popełnia kardynalny błąd. Nie zabezpiecza w należyty sposób studni. Te przypadki skończyły się szczęsliwie, ale wyciągaliśmy ze studni również wiele zwłok zwierzęcych i ludzkich - mówią strażacy.

Łoś w Narwii
  Łoś wędrował po lodzie znajdującym się na Narwi w pobliżu Łap. Była wczesna wiosna. Lód zarwał się pod nim, zwierzę ugrzęzło w krze. Na powierzchnię wody wystawał tylko łeb i rogi. Ktoś zauważył łosia i zadzwonił do straży pożarnej. Funkcjonariusze rozłożyli na lodzie drabinki. Po nich doszli do łosia, zaczepili sznury za rogi i powoli wyciągnęli zwierzę na brzeg.
Łoś był tak wyczerpany że nogi rozjechały mu się jak zwierzakom w kreskówkach dla dzieci - mówi Rabiczko. - Po kilkunastu minutach doszedł troszkę do siebie i zaczął potrząsać łbem. Wyglądało to tak, jakby dziękował za ratunek. Po kolejnych kilkuminutach rzucił się w stronę fotoreportera. Wgonił go do wody....
Gaszenie pożaru za darmo. Ratowanie kota - za pieniądze?

W części krajów Unii Europejskiej za niektóre usługi wykonywane przez straż pożarną trzeba płacić. Nie wyklucza się, że w przyszłości będzie tak również w Polsce. Oczywiści sprawa nie dotyczy gaszenia pożarów, czy kwestii niesienia pomocy ofiarom wypadków drogowych, lecz błahych przypadków - wypompowania wody z piwnic, ściągania zwierząt z drzew lub wydobywania ze studni.
Na razie, w świetle obowiązującego prawa pobieranie opłat za jakiekolwiek usługi wykonywane przez straż pożarną jest niemożliwe. Jednak sprzęt wykorzystywany przez strażaków w czasie akcji jest coraz droższy, wzrastają koszty wyszkolenia funkcjonariuszy, oraz koszty ich pracy. Dlatego nie wyklucza się, że resort MSWiA podejmie starania o zmianę przepisów.
Państwowa Straż Pożarna finansowana jest z budżetu państwa. Do jej ustawowych obowiązków należy ratownanie ludzkiego zdrowia i życia, ratowanie mienia, usuwanie skutków zagrożeń ekologicznych związanych np. z wyciekiem groźnych substancji chemicznych.
Tymczasem Podlasianie za rzecz normalną uważają także wzywanie strażaków do wypompowywania wody z piwnic po większej ulewie. Dzwonią także po nich wtedy, gdy zgubią klucze i musza dostać się do mieszkania położonego na wyższej kondygnacji przez okno. Dzwonią, gdy kot utknie na drzewie czy pies wpadnie do nieczynnej studni... I oczywiście oczekują darmowych usług.
W Niewodnicy Kościelnej dwuletni koń wszedł na deski leżące na kanale samochodowym w garażu. Deski nie wytrzymały ciężaru i zwierzę wpadło do kanału. Lekarz weterynarii podał mu środki uspokajające. Strażacy obwiązali konia pasami i przy pomocy żurawia zamontowanego na samochodzie wyciągnęli go na podwórko. Cała akcja trwała niespełna dwie minuty.
W Dobrzyniewie Kościelnym z kolei koń utknął w rowie melioracyjnym. Wyciągnięto go przy pomocy sprzętu hydraulicznego.
We wsi Łoknica pod Bielskiem Podlaskim w marcu ubiegłego roku pod koniem zarwała się podłoga. Koń wpadł do piwnicy budynku inwentarskiego. Strażacy powiększyli otwór w żelbetowej podłodze. Założyli na konia linki i węże strażackie. Przy pomocy wyciągarki ręcznej i pomocy rolników wyciągneli zwierzę na zewnątrz. Konia zbadał weterynarz. Nic poważnego mu się nie stało, potrzebowł jedynie środków uspokajających i maści na otarcia skóry.
Do piwnicy budynku gospodarczego wpadł również źrebak we wsi Kunicha w gminie Sztabin. Gospodarz w wieczór wigilijny zapomniał zabezpueczyć otwór o wielkości metra kwadratowego wiodący do piwnicy. I w tym przypadku strażacy powiększyli dziurę przy pomocy piły do betonu. Zwierzę obwiązano linami i wydobyto z piwnicy przy pomocy wyciągarki samochodowej.
- Strażacy byli zawiedzeni, że źrebak nie przemówił ludzkim głosem - śmieje się Rabiczko.

Z antyterrorystami na bociana
  Regularnie pracy strażakom przysparzają bociany. Zakładają gniazda na słupach wysokiego napięcia, co zagraża zarówno ich bezpiezeństwu, jak również może spowodować poważną awarię. Strażacy podjeżdżają więc ciężarówkami z wysięgnikiem i przenoszą gniazda w bezpieczne miejsca. Zdarza się, że na prośbę rolników wkładająrównież do gniazd młode ptaki, które z nich wypadły. Nierzadką jesienią łapią też ptaki, które z różnych przyczyn nie odleciały do ciepłych krajów i grozi im śmierć. W ubiegłym roku, taki zabłąkany bocian, który wyglądał na zdrowego ptaka, spacerował po parkingu w Kleosinie. Strażacy biegali za nim z kocami, jednak ptak był nieuchwytny. Bociana w końcu schwytali policjanci antyterroryści narzucając na niego siatkę stosowaną do obezwładniania szaleńców i uzbrojonych w niebezpieczne narzędzia bandytów. Ptak trafił do "Akcentu ZOO", podobnie jak kilka inych bocianów i rannych łabędzi znalezionych na stawach. Kilkakrotnie strażacy ratowali kawki i inne ptaki uwięzione w przewodach wentylacyjnych domów jednorodzinnych i różnych zakładów.
Kobieta w studni

Strażacy kilkakrotnie interweniowali w sytuacjach, które trudno sklasyfikować. Kilka tygodni temu na przykład do białostoczanina przechodzącego ulicą Warszawską podbiegło dwóch młodych mężczyzn. Schwycili go za ręce, skuli kajdankami - takimi samymi jak używa policja - i uciekli. Mężczyzna nie mógł się z nich uwolnić, więc poszedł do II komisariatu znajdującego się przy tej ulicy. Policjanci wezwali strażaków, którzy nożycami do cięcia metalu przecieli kajdanki.
W styczniu ubiegłego roku, nietrzeźwy mężczyzna na ul. Wilczej postanowił sforsować ogrodzenie i nadział się na pręt bramy wjazdowej jednej z posesji. Nie był w stanie sam się uwolnić, nie zdołali mu pomóc także przypadkowi przechodnie. Niezbędna okazała się pomoc strażaków, którzy odcięli pręt i ściągnęli mężczyznę. Doznał poważnego zranienia pachwiny i trafił do szpitala.
W tym samym miesiącu kobieta cierpiąca na chorobę psychiczną zeszła po drabinie do studni i przycupnęła na szczeblu tuż pod lustrem wody. Była przykryta kocem, który ktoś narzucił na nią z góry. Nie chciał wyjść, ze studni wydostali ją strażacy.
Kilkakrotnie strażacy ściągli z cerkwii św. Mikołaja mężczyznę, który po spożyciu alkoholu wdrapał się na dach świątyni.
Strażacy chwytali nie tylko ptaki, w sierpniu ubiegłego roku ścigali także węża. Pełzał on pomiędzy blokami przy ul. Ogrodowej w Bielsku Podlaskim. Ktoś, chcąc pozbyć się go z domu, po prostu wyrzucił go na ulicę. Funkcjonariusz w ochronnym ubraniu schwytał go i umieścił w plastikowym pojemniku. Wąż również trafił do "Akcentu ZOO".
Przykre chwile przeżyły cztery maciory i trzydzieści młodych prosiąt, na które w sierpniu ubiegłego roku w miejscowości Prudziszki w gminie Jeleniewo pod ciężarem zboża zawalił się strop. Strażacy uwolnili zwierzęta i zabezpieczyli konstrukcję dachową stemplami.
Następna akcja bardziej dała się we znaki ratownikom niż zwierzęciu, które uległo wypadkowi. Otóż w czerwcu ubiegłego roku w miejscowości Krajewo Stare pod Zambrowem krowa wpadła do gnojówki, gdyż załamała się pod nią pokrywa zabezpieczająca szambo. Blisko dwie godiny strażacy taplali się w gnojówce powiększając otwór szamba, obwiązując krowę i wyciągając ją na zewnątrz. Innym razem w Sejnach z szamba wyciągali cztery tuczniki. Obwiązali je za nogi i ewakuowali na drągach.

Trzymaj krowę za rogi
  Prawdziwy szok przeżył rolnik spod Siemiatycz, który latem ubiegłego roku na polu zobaczył własną krowę zsuwającą się do studni. Cembrowina studni wystawała na powierzchnię ziemi zaledwie kilkanaście centymetrów, lustro wody było niewiele niżej od łąki. Krowa potknęła cofając się i usiadła na wieku zabezpieczającym studnię. Wieko pękło i krowa zadem wpadła do wody. Rolnik schwycił ją za rogi, zaparł się nogami w ziemię i głośno wzywał pomocy. Po kilkudziesięciu minutach, gdy już tracił siły, usłyszeli sąsiedzi. Przybiegli na pomoc i na zmianę trzymali krowę za rogi, dopóki na miejsce nie dotarła straż pożarna. STrażacy przywiązali linę do krowich rogów i używając podnośnika wyciągnęli ją ze studni. Krowa nigdy nie była tak czysta jak wtedy...

"Gazeta Współczesna" (Jolanta Gadek) 29-03-2002 r.